Forum Defenders of Valinor Strona Główna Defenders of Valinor
Oficjalne forum gildii Defenders of Valinor
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Chaos Krain

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Defenders of Valinor Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Isecross
Wyróżniony



Dołączył: 14 Lip 2006
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Otchłani Miejsc i Czasów...

PostWysłany: Pią 22:50, 25 Sie 2006    Temat postu: Chaos Krain

„Widziałam ich tylko kilka razy , gdy przychodzili do mojej karczmy , albo by wykonać obowiązki strażników miejskich , bądź by odpocząć od trudów życia. Nawet tutaj w Cienistej Dolinie , w siedzibie takiej sławy jak Elminster , szybko zyskali sławę. Złą , ale jednak sławę. A pochodzili chyba z Wodospadów Sztyletu , dopóki nie zostały zniszczone , oczywiście…”

Jheale Srebrnowłosa



„Toruviel Rauliathar był aasimarem , potomkiem ludzkiej kobiety i mężczyzny z rodu niebian. Był , krótko mówiąc , skazany na bycie dobrym człowiekiem , choć nieraz dawał znaki o swej niegodziwej naturze. Mieszkał w Wodospadach Sztyletu razem z matką , po tym jak jego ojciec zginął w skrytobójczym zamachu kilka lat wcześniej. A pochodził i wychował się w dalekiej krainie zwanej Mulhorandem , skąd wywodziło wielu podobnych jemu mieszańców. Zwykle tacy mieszańcy mieli jakieś zdolności magiczne , i tu też Toruviel nie wyróżnił się z tłumu. Został czarownikiem , jednak wszyscy kojarzyli go z czarodziejem. „Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to złości , że mnie mylą z czarodziejami. Przecież to są aspołeczne , nadęte bufony!” mawiał do swych towarzyszy podróży. Otóż czarownicy rzucali czary , dzięki sile swej nieprzeciętnej osobowości. Bardzo rzadko spotykało się czarownika , który był ponury , zamknięty w sobie , nietowarzyski. Zwykle byli duszami towarzystwa , umilali wszystkim czas swoimi krotochwilami. Tu też Toruviel nie stanowił wyjątku. No może wyłączywszy to , że był niesamowicie charyzmatyczny , choć był zaledwie początkującym czarownikiem. Wróżyło to mu niesamowity sukces , który de facto osiągnął. Ale nie bez pomocy swych przyjaciół. I tu właśnie się zaczyna nasza opowieść , gdzie zło nieraz można pomylić z głupstwami , gdzie słowo dobro jest bardzo wymierne. Pospolity jakby się wydawało czarownik został wplątany w wielki misterny plan , który mógł wstrząsnąć całym Fearunem.”

Fragment opowieści Meleghosta Zorastryla
Wiecznego Barda


Wstał jasny , pełny sielankowego blasku poranek. Słońce powoli wdrapywało się po ścianie piętrowego domu , by ostatecznie zajrzeć przez okno na piętrze i obudzić Toruviel’a , który dotąd smacznie spał i ani myślał o tym co może się dziś wydarzyć.
- Na Sune! Już poranek? – ziewnął potężnie aasimar i dopiero teraz dotarł do niego wielki ból głowy , spowodowany wczorajszą zabawą. – Cholera! Muszę przestać pić u Kramer’a. Ma stanowczo za mocny miód!
Z wielkim żalem wstał i zarzucił na ramiona wiszący na krześle szlafrok. Zwlókł się na parter , mamrocząc przez całą drogę klątwy na miód Kramer’a , i zobaczył zastawiony stół. Jego rodzicielka , kobieta o nieprzeciętnej urodzie , której nie zatarły lata pracy , krzątała się przy stole dostawiając schłodzony miód pitny oraz świeże zimne mleko.
- Kac męczy , prawda? – zapytała znad filiżanki gorącej kawy. – Nauczysz się Ty w końcu przestać tak balować?
- Mamo! Mam prawo od czasu do czasu się zabawić! – z wyrzutem powiedział Toruviel , zabierając się do sera i pieczywa.
- Kochany syneczku , oczywiście że możesz się zabawić – powiedziała czule matka , a potem jej głos zyskał ostrości i wypraktykowanego sarkazmu. – Jednak bawisz się co drugi dzień , a potem następnego dnia leczysz kaca , narzekasz , marudzisz , aż nie da się z Tobą wytrzymać.
- No może , ale przynajmniej używam życia – uśmiechnął się szeroko , praktykujący czarownik. – ile tylko mogę oczywiście. Zresztą Ciebie też widziałem na wczorajszej zabawie… z Shecran’em – mrugnął do niej.
- No tak… bawiliśmy się tylko… wiesz to nic takiego – spłoniła uroczo Keira , wykręcając ręce.
- Mamo , to nic strasznego , że się kochacie i nie musisz przede mną tego ukrywać – powiedział nie podnosząc wzroku znad jajecznicy Toruviel, udając że nie widzi rumieńca swej rodzicielki.
- No tak , dobrze! Pan Kretis był tu przed tym jak wstałeś i mówił , że ma dla Ciebie robotę , synku. Coś z jego polami i czy coś w tym rodzaju. Mówił , że podejmie Cię chętnie obiad jeśli zechcesz. – mruknęła i zaczęła zbierać naczynia.
- Pójdę do niego na ten obiad , a wcześniej może pogram u Kramer’a. Powiedział , że jak zaczną ludzie przyjeżdżać na moje koncerty to mi da etat. – rzekł szczęśliwy młody człowiek , dokańczając mleko i wstając.
- Już wiem na co ten etat stracisz , na picie i zabawy!
- Oj nie przesadzaj , Mamo. Wiem ,że chętnie tu by się Shecran wprowadził , więc zbieram na domek , gdzieś w centrum miasta. Każdy dodatkowy grosz się przyda , co nie? – już wbiegając po schodach rzucił Toruviel.
Szybko ubrał się w czarny kaftan , nabijany gęsto srebrnymi ćwiekami oraz równie czarne bryczesy. Całości dopełnił ciemny płaszcz , podbity futrem. Włosy zawsze zostawiał rozpuszczone , pozwalał by opadały mu na barki i plecy. Jeszcze toaleta i już był gotowy do wyjścia.
- Bym zapomniało koncentracji! – krzyknął i usiadł na łóżku. Zaczął się koncentrować , zaciskając powieki. Kolejnym plusem bycia czarownikiem było to , że nie potrzebował księgi zaklęć , uczenia się inkantacji , ruchów dłoni , by być równie potężny jak zwykły mag. Wystarczało mu jakieś piętnaście minut dziennie by odnowić zaklęcia.
Po kilkunastu minutach Toruviel podniósł się i rzucił prosty czar kuglarstwo , by namalować swój prywatny znak na ścianie pokoju. Zaraz potem go oczyścił i podgrzał sobie również tym samym czarem , wino z korzeniami , stojące na szafce. Już zupełnie zadowolony(koncentracja zwykle usuwała większość następstw picia) zszedł po schodach i pełnym godności krokiem wyszedł z domu na światło , cudownego ranka.
Ruszył na targ , z zamiarem spotkania kogoś przybywającego z dalekich stron. Nim jednak dotarł na targ , zobaczył wielką postać , stojącą na podwyższeniu i gwałtownie gestykulującą. Przed owym przybyszem zebrał się już spory tłum , z zainteresowaniem słuchający kazań , jak się okazało potem , kapłana Tempusa , boga wojny.
-… i choć przybyłem tutaj z innego świata , to nawróciłem się na potężnego Tempusa – krzyczał wspaniale umięśniony chłopak , dzierżąc w dłoni piękny topór bojowy , a drugą machając symbolem Tempusa.
- Szaleniec – skomentował jeden ze słuchaczy.
- Ale jednak widać w nim zapał – rzekł inny.
- Kapłan Tempusa? Pochodzący z innego świata? – zapytał podchodzący Toruviel.
- Tak twierdzi , ale świrów jest sporo na tym świecie , co nie Toruviel? – zapytał Dervin , znajomy z kilkunastu poprzednich biesiad , bardzo mocny zawodnik w piciu jak się okazało nieraz.
- No jasne! Najlepszy przykład: ja – odpowiedział tamten i po chwili dołączył się do głośnego śmiechu , swojego kolegi.
- Argh! Wyśmiewacie mnie , panowie? – ryknął basem wyznawca Tempusa , zeskakując z podwyższenia. – Chcecie w takim razie stanąć do walki?
- Nie dziękuje , szlachetny panie. Gdzieżbym śmiał wyśmiać potężnego Tempusa! Każdy śmiertelnik powinien mieć szacunek dla Boga Bitew! A nie komentować , że prawdziwy wyznawca Tempusa jest szaleńcem! – krzyknął dźwięcznie Toruviel , cofając się o krok od wielkiej , umięśnionej sylwetki kapłana.
- Słusznie prawisz! Ty też wyznajesz Boga Bitew?
- Mam go w głębokim poważaniu , jednak częściej modlę się do Ognistowłosej Sune.
- Pfff! – prychnął sobie kapłan , ale szybko się opamiętał i dodał. – Ona jest od niedawna patronką poszukiwaczy przygód , tak?
- Właśnie! Dlatego też ją wyznaję , dzielny kapłanie! – kilka osób , które znało Toruviela jako obiboka , wiecznie bawiącego się , ale również zdolnego artystę i czarownika , parsknęli śmiechem.
- Może więc zechcesz poszukać ze mną przygód? – zapytał z nadzieją w głosie duchowny Tempusa.
- Oczywiście! Dziś mam już potężne zadanie , może więc mi potowarzyszysz? – Toruviel łudził się , że kapłan będzie miał dziś inne plany , które mu przeszkodzą mu iść z nim.
- Ależ oczywiście , że pójdę! Przygoda czeka! – zapalił się jak młodzieniec , którym istotnie był , jak się okazało później. Miał wiele ponad dwadzieścia lat.
- Więc za mną , towarzyszu! – rzucił krótko początkujący czarownik i ruszył na farmę Kretisa , gdzie czekało go „epickie” zadanie.
Po kilkunastu krokach kapłan go zatrzymał , przeczesał dłonią włosy , jakby się nad czymś zastanawiał , a potem przedstawił się.
- Jestem Evendur Amblecrown , kapłan w służbie Tempusa i istotnie przybyłem z innego świata. Wierz mi lub nie , ja wiem swoje.
- Miło mi. Toruviel Rauliathar do usług. Czarownik , bard , słuchacz ciekawych opowieści. Opowiedz o tym jak się tutaj dostałeś , proszę – szczerze zainteresowany zapytał Toruviel.
- Pewnego dnia , w jednym z miast naszego świata , otrzymałem tajemniczą przesyłkę. A mianowicie kluczyk do skrytki. Pojechałem do banku , gdzie znajdowała się skrytka i otworzyłem ją…
- Macie tam banki? Tam gdzie magazynujecie swoje pieniądze?
- Tak , ale my nazywamy to lokowaniem pieniędzy.
- Aha. Mów dalej.
- Więc w skrytce był jedynie taki kolczasty pierścień. Tu go mam. – mówiąc to Evendur pokazał obrączkę z kolcami skierowanymi do wewnątrz pierścienia. Toruviel natychmiast wyczuł potężną magię bijącą od tego przedmiotu. – Włożyłem go na palec i zemdlałem. Obudziłem się w świątyni Tempusa. Kapłani troszkę się zdziwili , że nagle się pojawiłem na środku sali , ale jednak przyjęli mnie ciepło i nauczyli wielu rzeczy. Dla przykładu języków , jak walczyć i tak dalej. Poza tym znalazłem tu coś , czego nigdy w moim świecie nie mogłem znaleźć. Tu się zdziwisz , zobaczysz. W moim świecie Boga nie mogę zobaczyć , a tu już go widziałem i czułem. Czułem jego potęgę , jego boskość. Poza tym to fajny świat , coś jak nasze średniowiecze. – dodał na zakończenie Evendur.
- Yhm? Średniowiecze? Wytłumacz , proszę. – rzekł Toruviel , gorączkowo myśląc , o czym może ten kapłan pleść.
- To takie wieki , gdzie ludzie w naszych czasach byli na fazie waszego rozwoju.
- Aha , czyli ty , Evendurze , pochodzisz z czasów najnowszych?
- No tak. Czasu komputerów , internetu , globalnego ocieplenia , rządów Busha i wielu innych rzeczy – wyjaśnił spokojnie towarzysz.
- Uhm , to świetnie. Ja uczyłem się Akademii Magicznej w Skuld , w Mulhorandzie , wiesz gdzie to jest? – zapytał nie bez dumy zaklinacz.
- Wiem , kapłani w świątyni mówili , że Mulhorand najechał Unther i zdobył duże ziemi ostatnimi czasy. No i przy okazji nauczyli mnie Mulhorandzkiego – również z dumą rzekł kapłan.
- To miło. Przyśpieszmy. Musimy szybko dojść do zleceniodawcy i wykonać zadanie. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu dotarli do kompleksu trzech budowli , z czego jedno to był mieszkalny , kryty strzechą dom , a pozostałymi budynki gospodarcze. Wokół domu biegały dzieci Kretisa i robiły swoimi wrzaskami niesamowity raban. Gdzieś za domem rozlegało się gardłowe poszczekiwanie psa. Przed dom wyszedł jegomość średniego wzrostu , lecz żylasty i nabity w sobie , wyglądający na człowieka , któremu nie jest obca ciężka harówka.
-Witaj Toruvielu! Za wcześnie troszkę jak na obiad , ale zawszę mogę ciebie i twojego kompana poczęstować kuflem przedniego piwa. – rzucił jowialnie mężczyzna od progu.
- Cześć Kretisie ! Piwa oczywiście się napijemy , prawda Evendur’ze? – widząc kiwanie głową , kontynuował. – Mów co się stało? Z Evendur’em razem współpracujemy , więc podejmujemy te zadanie jako drużyna. – mrugnął do Evendu’a , wypinającego godnie pierś.
- Chodźcie do środka.
Weszli do jasnej izby , gdzie żona Kretis’a , kobieta o urodzie pospolitej i zgrzebnej jak lniane płótno , właśnie szykowała obiad. Małżonek gestem pokazał im solidne dębowe krzesła , a sam poszedł po piwo. Wrócił , rozstawił kufle , usiadł ciężko i zaczął.
- No więc od kilku nocy zboże jest niszczone. Najprawdopodobniej dzieje się to w nocy , ale pewności nie mam.
- A wiesz może kto lub co je niszczy? – zapytał Evendur , łykając piwo.
- Widziałem na granicy lasu ślady po koboldach. – odparł Kretis z ponurą miną.
- Dużo ich?
- Mnóstwo… To znaczy śladów oczywiście. Kobolda ani jednego nie widziałem…
- Zobaczymy co da się z tym zrobić. Które to pole? – zapytał Toruviel pewnym głosem.
- Ostatnie od studni Weenera , te najbliżej lasu – wyjaśnił , dziwiąc się pośpiechowi chłopaka , Kretis.
- No to zbieramy się , Evendurze! Robota czeka! – dziarsko zawołał czarownik , dobił duszkiem resztę piwa i pociągnął za sobą , nic nie rozumiejącego kapłana.
Wyszli przed dom , gdzie aktualnie dzieci Kretisa bawiły się w berka i ruszyli szybkim krokiem dróżką między polami , zmierzając do ostatniego z nich. Ten kawałek gruntu leżał niemal pod samą granicą lasu i rzeczywiście duża część pola została doszczętnie zdewastowana. I również prawdą było mnogość śladów , które prowadziły bezpośrednio do lasu.
- Chodźmy szybko do miasta. Po pochodnie i linę. Kilka sztyletów też by się przydało. – powiedział Toruviel głosem twardym i tak nie podobnym do tego co wcześniej słyszał Evendur.
- Ale po co mamy to kupować?
- Koboldy widzą w ciemności , ja też , ale ty już nie. W dzień mamy wieksze szanse po prostu na walkę z koboldami. Lina zawsze się przydaje , a sztylety chyba wiesz do czego będą potrzebne , nieprawdaż? – powiedział czarownik i ruszył biegiem do miasta.
Po kilku żmudnych godzinach przygotowań Evendur Amblecrown i Toruviel Rauliathar w pełnym rynsztunku bojowym , ruszyli z powrotem na pole , jednak tym razem nie poprzestali na sprawdzeniu śladów i zagłębili się w ciemne czeluście lasu. Wędrówka leśną ścieżką dłużyła się niemiłosiernie , lecz bohaterowie dotarli w końcu do polanki , na której obozowało jakieś dwadzieścia koboldów. Były to małe , chudziutkie humanoidy , z głowami gada. Kojarzono je ze smokami , ponieważ dość często służyły im.
- Co robimy? – odezwał się szeptem Evendur.
- Mam łuk i strzały , więc wespnę się na jakieś drzewo i zacznę strzelać , tymczasem ty zakradnij się za tamten głaz – tu wskazał wielki kamień , przy którym spał jeden z koboldów. – I gdy pierwsza gadzina dostanie , to złap tego śpiącego i rzuć nim w pozostałych. A potem już się będziemy bawić. – dodał z łobuzerskim mrugnięciem Toruviel.
- Nie ma sprawy. – rzucił krótko kapłan przygotowujący się przed walką.
Czarownik zwinnie jak wiewiórka , wdrapał się na drzewo , potem równie zręcznie przebiegł na sąsiednie drzewo. Po chwili największy , najbardziej rozkrzyczany , najbardziej władczy kobold zwalił się na ziemię ze sterczącą strzałą w oku. Evendur wypadł zza głazu , złapał wpół przerażonego kobolda i rzucił nim w pobratymców.
-TEMPUS! – ryknął kapłan i rzucił się do walki. Jego topór śmigał od lewa do prawa tnąc wiotkie ciała malutkich istot , jednak te nie pozostawały mu dłużne. Ileż to razy od ciosu , który mógłby zachwiać potężnym wojownikiem , ochraniał go cudnej roboty napierśnik , ileż to razy przechwytywał proste manewry koboldów na swą tarczę ozdobioną symbolem boga wojny. Raz po raz padały koboldy przebite mknącą z przerażającą szybkością strzałą. W końcu , po niespełna dwóch minutach zażartej walki na placu boju pozostał tylko Evendur. Zaraz potem z drzewa zleciał Toruviel , zgrabnie wylądował i podszedł do zbryzganego krwią kapłana.
- To wszystkie?
- Na to by wyglądało – odparł kapłan między kolejnymi głębokimi wydechami. Czciciel Tempusa rozejrzał się wokół pobojowiska i wtem zobaczył dwie sylwetki cicho poruszające się między drzewami. Sylwetki koboldów.
- Za nimi! – krzyknął Evendur i puścił się biegiem za nimi. Tamci się spłoszyli i zaczęli uciekać. Po chwili na polanie został jedynie Toruviel , ten jednak nie mając zbroi i będąc wyższy od koboldów z łatwością ich dogonił.
Dogoniwszy kapłana czarownik zauważył , że koboldy daleko odsadziły Evendura. Puścił się za nimi karkołomnym biegiem przez środek pola , jednocześnie rzucając zaklęcie. Po kilkusekundowej inkantacji z rąk wyleciał pocisk mocy w kształcie sztyletu , wlokąc za sobą warkocz trzeszczącej energii , trafiając idealnie jednego kobolda między łopatki. Drugi zaskowyczał i puścił się , rzecz niewiarygodna , jeszcze szybszym biegiem , jednak który i tak mu nie pomógł , bo rzucony z niesamowitą siłą sztylet Evendura przeciął z sykiem powietrze i wbił się w podstawę czaszki ostatniego kobolda.
- Niezły rzut , co nie? – zapytał z uśmiechem , podchodzący wolnym krokiem Evendur.
- Pogratulować siły! To było jakieś czterdzieści metrów… - rzekł z podziwem Toruviel , wyciągając sztylet z czaszki stwora i rzucając go kapłanowi. – No dobra , idziemy do lasu , zanim zupełnie się ściemni…
- Po co? Zadanie wykonaliśmy , prawda?
- Po łupy. Żyć z czegoś trzeba , no nie ? – dodał z szelmowskim uśmiechem zaklinacz.
- Aha. No tak! Łupy!
Dwóch zwycięskich bohaterów ruszyło z powrotem do lasu , by obdzierać poharatane trupy poległych koboldów. Nad lasem słońce powoli zachodziło pogrążając kolejne pola w ciemnościach. W lesie było już kompletnie ciemno , gdy dotarli na polankę. Łup był nędzny. Kilka bardzo brudnych miedziaków i dwie sztuki srebra , które posiadał najpotężniejszy kobold. Panowała cisza , od czasu do czasu , przerywana tylko odległym pohukiwaniem sowy , jednak dawało się rozróżnić inne dźwięki. Na początku cichutkie , ledwo słyszalne dla ludzkiego ucha , jednak z każdą mijającą chwilą przybierające na sile. Dźwięku piskliwego , złośliwego śmiechu. Śmiechu koboldów. Toruviel powoli wyprostował się.
- Evendurze jesteśmy otoczeni. – cichutko rzekł , na pozór spokojnie wygładzając kaftan. – Zachowuj się spokojnie i nie daj po sobie poznać. Może pozwolą nam odejść.
- Przez kogo jesteśmy otoczeni? – zapytał równie cicho kapłan.
- Przez jakieś dwie setki koboldów.
Zapadło kłopotliwe milczenie , przerywane coraz głośniejszymi chichotami. Po chwili , gdy już i Evendur wstał , poleciał w ich stronę pierwszy kamień , który na szczęście odbił się od tarczy kapłana.
- Schowajmy się za głazem , szybko! – krzyknął Toruviel i upadł na ziemie , nie zdążywszy się uchylić przed kamieniem , który z mocą trafił go w głowę.
- Nie! – zawył towarzysz czarownika i osłaniając się tarczą , zaciągnął go pod skałę. Tam dobre kilka minut próbował ocucić zaklinacza.
- Na Sune! Moja głowa... – wystękał powracający z omdlenia Toruviel i nad podziw szybko odzyskał sprawność myślenia. – Osłaniaj mnie , rzucę Tarczę. Będzie blokowała pociski przez pewien czas.
Rozłożył szeroko ramiona , wykonał kilka skomplikowanych , godnych sztukmistrza , gestów i przed nimi pojawiła się materialna , przezroczysta tarcza , łudząco podobna do lustra , która jednak świetnie blokowała wszelkie lecące kamienie.
- Co teraz? Ile ona wytrzyma? – zapytał z niepokojem kapłan , widząc że tarcza aż drży od prawdziwego gradu kamieni uderzającego w powierzchnię tarczy.
- Tylko kilka minut , musimy stąd szybko uciekać , bo nas zabiją , te małe kanalie! Gdy powiem , to rzucamy się do biegu. Ty pierwszy , ja z Tarczą na tyle , byśmy nie oberwali w łeb jak ja przed chwilą… - powiedział Toruviel , krzywiąc się z bólu. – Gotowy?
- TEMPUS! – ryknął Evendur , a Toruviel uznał to za odpowiedź twierdzącą. Puścili się biegiem , pierwszy potykający się kapłan , za nim osłaniający plecy Toruviel. Już by się wydawało , że uciekną z lasu pełnego koboldów , gdy jedna z tych małych kreatur , podstawiła nogę Evendurowi. Runął jak kukła , czyniąc niesamowity łoskot swoją zbroją , jednak zręcznie się pozbierał i kontynuował bieg. W końcu wybiegli z lasu na pobliskie pola. Tu jeszcze nie było koboldów , jednak widać było mnóstwo maluczkich sylwetek w cieniu wielkich drzew. Jasnym było , że gdyby koboldy chciały spokojnie mogłyby spalić podgrodzie i okoliczne farmy i niewielu by odważyło się im przeszkodzić. Bohaterowie dowlekli się do miasta , krwawiąc z kilku ran(głowa Toruviela i kilka ran Evendura , spowodowanych upadkiem) i niewiele myśląc na temat tego wydarzenia poszli do swych siedzib. Evendur uleczył się zaklęciem zesłanym przez swoje bóstwo i poszedł do karczmy , gdzie nawet niczego nie jedząc położył się spać. Podobnie Toruviel , tylko on musiał wysłuchać kazania matki i obiecać , że nigdy nie będzie szukał przygód takich jak ta. Sen miał niespokojny , pełen przerażających obrazów , jednym z nich był obraz łuny płonącego miasta. Niepokojąco podobnego do Wodospadów Sztyletu.
Przeszywający ból głowy obudził jak co dzień Toruviel , tym razem nie będąc spowodowany pijaństwem poprzedniej nocy , tylko obrażeniami odniesionymi w walce. Wstał i jak co dzień skoncentrował się na swoich wewnętrznych umiejętnościach. Ból w czaszce odezwał przeraźliwym kłuciem. Po zakończonej koncentracji , Toruviel ciężko zszedł na dół , gdzie spodziewał się ujrzeć swoją matkę , krzątającą się przy zastawionym stole. Zdziwił go więc fakt , że ani matki , ani zastawionego stołu tam nie było. Tym bardziej zaskoczony był , gdy usłyszał mnóstwo okrzyków od strony ulicy. Na ulicy bowiem przebywał wielki tłum , usiłujący zobaczyć , co się dzieje po drugiej stronie palisady , służącej miastu jako mury. Toruviel nie miał zamiaru się tam pchać , bowiem wystarczyło , że usłyszał , by rozpoznać złośliwy , piskliwy chichot koboldów , który zwiastował najwidoczniej oblężenie Wodospadów Sztyletu. Wrócił spokojnie do domu i równie spokojnie zrobił sobie śniadanie. Po czym wyszedł na balkon w swojej izbie i z niego wskoczył na dach. Stamtąd rozpościerał się świetny widok na okolice. Teraz jedynie wokół miasta mógł dostrzec morze maleńkich istot , całkowicie okrążających miasto tylko z jednej , na szczęście , strony.
- Cholera… Tych śmieci jest jakieś dwa tysiące… - stwierdził z konsternacją Toruviel i począł wracać do domu tą samą drogą , jednak będąc w połowie stwierdził , że w takim tłumie do Kramera dojdzie za jakieś dwie godziny , a tu każda minuta była bardzo cenna.
Czarownik wspiął się na najbliższy budynek i zaczął dosłownie skakać po dachach , aby szybciej się dostać do karczmy , gdzie mieszkał Evendur. Był już porządnie zadyszany , gdy dobiegł w pobliże karczmy. Od niej dzieliła go już tylko ulica , też całkowicie przepełniona ludźmi , której tak łatwo nie dało się przeskoczyć.
- Dam radę! To tylko ulica… Nie raz już tak skakałeś… Dasz radę! – i puścił się pełnym biegiem po dachu , aż wyskoczył potężnie z krawędzi. Wydawałoby się , że z takim pędem spokojnie doleci na krawędź karczmy , jednak Toruviel w połowie zaczął spadać i groziło mu przywitanie się z zakratowanym oknem karczmy. Ten jednak machnął kilka razy rękoma i przed nim pokazała się przezroczysta tarcza , która dzięki twardości i pędowi czarownik z łatwością przebiła kraty posiadłości. Toruviel wpadł do pokoju , przeturlał się zręcznie i wstał. Otrzepał się i dopiero teraz zauważył , że wpadł do pokoju , gdzie pewna para była dość mocno sobą zajęta.
- Ekhm… To ja już pójdę… , widzę że zupełnie nie w czas… No tak… Już mnie nie ma… - i wybiegł szybko na korytarz , szukać pokoju Evendura. Zdążył przeszukać całą karczmę , aż dotarł do niego głośny śmiech jego wczorajszego towarzysza dochodzący z głównej sali karczmy.
Po krótkim wyjaśnieniu Evendurowi co się stało , Toruviel wyprowadził go z karczmy i ruszył w kierunku ratusza , gdzie Rada Miasta miała podjąć decyzję , co zrobić z zagrożeniem. Przed wysokim ,trzypiętrowym budynkiem , stał spory tłum , głośno domagający się wydania rozporządzeń. Mówca na specjalnym podwyższeniu , próbował opanować drący się bez opamiętania tłum , jednak każda jego próba kończyła się fiaskiem. Toruviel puścił przodem Evendura , który bardzo łatwo torował sobie drogę potężną piersią , aż dotarli do mównicy. Czarownik zręcznie ucapił mówcę za frak i zrzucił go z mównicy na ziemię, sam wskakując na jego miejsce.
- Drogi ludu Wodospadów Sztyletu! – krzyknął donośnie i dźwięcznie. – Dlaczegoż macie czekać na łaskawą odpowiedź Rady Miasta , skoro możecie sami uczestniczyć w obradach? Dlaczego macie trwać w niepewności z potworami u bram , gdy tamci siedzą w komnatach z marmuru się naradzają?! Czy chcecie wiedzieć co tam się dzieje?! Czy chcecie wiedzieć czy otrzymamy pomoc?! Czy chcecie wiedzieć czy OCALIMY NASZE MIASTO?! – ryknął potężnie Toruviel , utwierdzając Evendura w przekonaniu , że czarownik rzeczywiście jest dobrym mówcą i posiada coś co zjednuje tłum.
- TAK! – rozległ się ogłuszający wrzask setek gardzieli , a Toruviel został nagrodzony brawami. Zeskoczył z podestu i śmiało , zuchwale wręcz podszedł do strażników ratusza , mając za sobą wściekły tłum mieszczan.
- Kern , dochodzę do wniosku , że za mało nam płacą za taką robotę – odezwał się pierwszy niepewnym głosem.
- Racja , Drogman. Wiesz? Ja zawsze chciałem zostać rybakiem , co ty na to?
- No pewnie! Bycie strażnikiem śmierdzi! – rzucili obaj broń i powoli wycofali się do bocznego zaułka.
Toruviel szybko przeszedł przez piękne korytarze , mając koło siebie cały czas ogromnego kapłana , z natchnionym wzrokiem idącego i myślącego zapewne o nadchodzącej bitwie. Nikt nie odważył się stanąć im na drodze. Toruviel nadal zuchwały , kopnął drzwi od Sali Narad i wszedł butny do środka. Niepospolite zdumienie widniało na twarzach radnych.
- Witam szlachetni panowie! Ludność Wodospadów Sztyletu wybrała mnie na swego mediatora , co zamierzacie zrobić z zaistniałą sytuacją. I co ważniejsze , kiedy zamierzacie coś zrobić… - zaczął bez najmniejszego śladu skrępowania zaklinacz , biorąc jedno z krzeseł i siadając na nim.
- Eee… No tak… Na razie zastanawiamy się co spowodowało taką aktywność koboldów w tych stronach. Poza tym twierdzimy , że nie ma takiego zagrożenie , by wszczynać takie burdy i tak się śpieszyć. Co nagle to po diable… - odparł wysoki mężczyzna , będący najbogatszym kupcem w mieście.
- Tylko warto zauważyć , że miasto mające trzystu strażników nie utrzyma dwutysięcznej armii koboldów. Wysłaliście po pomoc? – ostro zmierzył spojrzeniem kupca Toruviel.
- Decydujemy czy zagrożenie jest warte wzywania kogoś na pomoc…
- Naprawdę jest ich aż dwa tysiące?! – przerwał mu przerażonym głosem jeden z pozostałych radnych.
- Na oko tyle można stwierdzić. Otoczyli miasto od zachodniej strony. Ciągle można ewakuować miasto.
- Nie zdecyduję się na ewakuację czterech tysięcy ludzi , bo jakieś koboldy stanęły pod bramą! – wrzasnął przewodniczący Rady Miasta , Johann Sten.
- Dwa tysiące jakichś koboldów! – krzyknął Toruviel.
Do sali wbiegł zdyszany pachołek , ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Proszę o wybaczenie , szlachetni panowie! Koboldy zaczęły znosić jakieś beczki pod bramę. Kapitan bramy powiedział , że to oliwa. – wydyszał jednym tchem mężczyzna.
- Zamierzają wysadzić bramę… - rzekł w ciszy , która zapadła Evendur. – Po tym szybko wedrą się do miasta i wybiją mieszkańców. To nie będzie walka. To będzie pogrom.
- Evendur ma rację. Miasto trzeba jak najszybciej ewakuować. A strażników obsadzić w strategicznych punktach w mieście. Punkt oporu radzę ustawić na głównej ulicy przy zaułkach Umberlee. Najwęższy punkt w mieście.
- Kapitanie straży , proszę wydać rozkazy – odezwał się Johann Sten , będąc najwidoczniej przekonany o powadze sytuacji. Wszyscy odprowadzili dowódcę straży wzrokiem , po czym wrócili do dyskusji.
- Opróżnić magazyn oliwy. Wyładować beczki na ulicę. A mi proszę dać pięćdziesięciu ludzi do przygotowania koboldom niespodzianki.
- Niespodzianki? Nie zniszczy to miasta? – rzucił niespokojnie jeden z radnych.
- Całego nie – odparł z szelmowskim uśmiechem Toruviel. – No co? To miasto i tak już jest stracone. Każcie ewakuować ludzi.
- Nie wierzę! Nie uwierzę , póki nie zobaczę dymiących zgliszczy Wodospadów Sztyletu! – krzyknął Johann.
- No dobrze… , skoro na tym ci tak zależy , to zostań. Tylko doprawdy nie wiem czy koboldy tak długo zostawią cię przy życiu , byś mógł zobaczyć zgliszcza miasta… - odrzekł spokojnie Toruviel.
- Johann… - odezwał się ktoś od drzwi komnaty. – Ten młodzik tutaj ma rację. Nie wytrzymamy choćby jednego szturmu. Brama za kilka godzin padnie. A tego smoczego pomiotu jest naprawdę koło dwóch tysięcy.
- Powiedzcie mi , że to nieprawda! Błagam was… Powiedzcie , że to tylko okrutny żart… - prawie wyszlochał ostatnie zdania zarządzający miastem.
- Przykro mi , ale miasta nie da się już uratować. Możemy jedynie dać ludziom jak najwięcej czasu na ucieczkę. – powiedział już łagodniej czarownik , widząc jak wiele dla niego znaczyło to miasto , bądź funkcja jaką w niej pełnił. – Wy też musicie uciekać. Zwołać Radę Dolin wypada w takiej sytuacji , a wy tylko swoimi osobami możecie to zrobić. Uciekajcie.
- Kto będzie dowodził obroną miasta?
- Evendur Amblecrown do usług! – odezwał się basem kapłan , dumnie wypinając pierś. – Już kilka razy dowodziłem tyloma żołnierzami , więc i tu zgłaszam się na ochotnika!
- No uciekajcie już , póki macie czas… - ponaglał radnych Toruviel.
W końcu odbiegli szeleszcząc jedwabiami , by uciec do najbliższej , Cienistej Doliny , i powiadomić władcę o niebezpieczeństwie. Czarownik i kapłan długo patrzyli za nimi.
- No cóż… Wygląda na to , że chwilowo jesteśmy władcami tego miasteczka… - odezwał się Evendur.
- Do czasu , aż te głupie koboldy je nie zniszczą , a to nastąpi góra jutro – uśmiechnął się krzywo zaklinacz i począł wychodzić z opuszczonej Sali Narad.
- Musimy przede wszystkim kazać strażnikom bronić bramy ile się da , a reszcie kazać budować barykadę na głównej ulicy miasta. Ja zabiorę ci jakieś trzy dziesiątki ludzi i zacznę transportować beczki w jedno stosowne miejsce. – mówił Toruviel wychodząc z budynku.
Przywitał go ryk tłumu, żądającego wyjaśnień dlaczego tym razem Rada Miasta uciekła. Toruviel z ciężkim sercem wdrapał się na podwyższenie , by opowiedzieć ludziom o niesamowitym zagrożeniu , które czeka tuż za rogiem miasta. By opowiedzieć ludziom , że muszą opuścić swoje domy , swą ojczyznę , jeśli chcą uratować życie. Najlepiej powiedzieć to spokojnie to nie wpadną w panikę , pomyślał Toruviel i tak oczywiście postąpił.
- Drodzy mieszkańcy Wodospadów Sztyletu! Oto przed nami staje najpoważniejsze niebezpieczeństwo od lat , które , z bożą pomocą , przezwyciężymy! Jednak nie możemy ryzykować śmiercią mieszkańców miasta. Strażnicy miejscy zrobią co mogą , by zapewnić wam bezpieczną ucieczkę. A my razem z obecnym tu Evendurem Amblecrownem zrobimy co w naszej mocy by powstrzymać te paskudne kreatury! I jeszcze proszę was! Bez paniki. Panujemy nad sytuacja i nie pozwolimy koboldom atakować waszych tyłów. – wykrzyczał emfazą godną kaznodziei , zamilkł na chwilę , po czym ryknął potężnym głosem. – Z bogiem , ludzie!
Tłum zafalował , weryfikując usłyszane informacje , po czym lawiną , choć spokojną , wylał się z placu. Dopiero potem rozległy się pierwsze krzyki , przesiąknięte przerażeniem.
- No cóż… I tak długo wytrzymali bez wrzasków – uśmiechnął się krzywo Toruviel. – Teraz szybko do koszar biegnij , a ja poszukam magazynu z oliwą!
- Jakby coś się stało to czekaj w Cienistej Dolinie , tam się spotkamy! – krzyknął Evendur i pobiegł dowodzić strażnikami miejskimi. Czarownik z ciężkim westchnieniem kazał dwóm dziesiątkom żołnierzy pobiec za nim w kierunku magazynu oliwy. Po kilku minutach ciężkiego biegu dotarli do wysokiego budynku , drzwi z miejsca wywarzono , wyciągnięto przerażonych strażników i rozpoczęto opróżnianie magazynu.
Dziesiątki beczek z oliwą ustawiono na głównej ulicy , tworząc z nich barykadę. Specjalnie wybrano miejsce , w którym stały najwyższe budynki , które po wybuchu oliwy , zawaliły by się i pogrzebały pod sobą dziesiątki koboldów. Za barykadą stał mur strażników miejskich uzbrojonych w łuki i czekających tylko na znak dowodzącego nimi zaklinacza. Nagle , od strony bramy miasta , podniósł się wielki wrzask , składający się z przerażonego okrzyku setek ludzi oraz pełnego , złośliwej uciechy pisku koboldów. Po kilku chwilach z jednej z pobliskich uliczek wypadł młody chłopak jadący konno.
- Ludzie! Sforsowali bramę! Kapłan Tempusa próbuje je zatrzymać na ulic Księżycowego Blasku , jednak od pewnego czasu się wycofują. – wrzasnął , gdy tylko znalazł się koło beczek.
- Przekaż mu , by przybył tutaj ze swoimi ludźmi. I każ przyjść tu każdemu , co może walczyć! – odkrzyknął Toruviel , myśląc gorączkowo.
- Tak jest! – i chłopak ruszył galopem przez miasto.
Po góra dwudziestu minutach , stacjonujący przy beczkach żołnierze , zobaczyli pierwszych żołnierzy , którzy wykonywali rozkaz Toruviela. Po kolei przechodzili przez barykadę , wzmacniając załogę Toruviela. Po kilku chwilach blisko setka żołnierzy , zobaczyła linię wojowników , ciągle napieraną przez szalejące koboldy , która jednak nadal nie została rozerwana. Łucznicy napięli łuki i posłali deszcz strzał w kierunku atakujących kreatur. Trzy serie skutecznie zniechęciły przednią straż ( bo trzon armii potworów , dopiero zmierzał w kierunku barykady) do ataku na obrońców , co pozwoliło , strasznie skrwawionym , poobijanym żołnierzom dostać się na drugą stronę zaimprowizowanej barykady z beczek oliwy. Piski koboldów z każdą chwilą przybierały na sile. Szeregi stworzeń z każdą sekundą rosły.
- Evendurze , zabierz stąd tych ludzi , niech ratują swe życia. Ja ich powstrzymam! – powiedział zaklinacz kapłanowi , spoglądając na hordę potworów.
- Dasz radę? – upewnił się wyznawca Tempusa i po czym ryknął hasło do odwrotu. Chwilę patrzył na wyraźnie zamyślonego czarownika i puścił się biegiem za szybko oddalającymi się strażnikami.
- Więc zostałem sam jeden przeciwko wielkiej armii koboldów , taaak? – zapytał przeciągle Toruviel , wznosząc oczy ku niebu. – Sune , kiedyś mam nadzieje , że mi wyjaśnisz , czemu tak doświadczasz swego pokornego sługę… A teraz do dzieła!
Z oddali zagrał donośnie jakiś róg , dając tym głupim istotom sygnał do ataku. Ruszyły niczym lawina w górach Grzbietu Świata , zalewając wszystko co zaklinacz mógł widzieć. Ten jednak nie uląkł się , tylko z wyzwanie patrzył na biegnący ku barykadzie tłum. Gdy byli już blisko , zaczął się nieznacznie cofać , aż dotarł do wyznaczonego miejsca. W tej samej chwili tłum już przedzierał się przez barykadę. Toruviel spokojnie wyciągnął ręce , zatoczył nimi pełny łuk , wykonał serię prostych gestów i wypuścił z otwartej dłoni , trzeszczący energią sztylet , który pomknął ku beczkom. Czarownik wtedy już uciekał co sił w nogach , usłyszał ogłuszający huk wybuchających beczek i nie zdążył uciec przed falą uderzeniową , która go poderwała i cisnęła jakieś dziesięć metrów dalej. Wstał i obejrzał się.
Evendur biegł ile w sił w nogach , jednak gdy usłyszał huk ,obejrzał się i zobaczył wielką czerwoną kulę ognia , pochłaniającą setki koboldów i zawalającą z sześć budynków. Po chwili uderzył w niego gorący podmuch wiatru i kapłan zauważył lecącą sylwetkę , która po krótkim locie , walnęła o ziemię niczym kukła. Po chwili wstała i obejrzała zdumionym wzrokiem wielkość zniszczeń.
- W nogi , kretynie! – ryknął z całych sił Evendur , patrząc na zaklinacza. On najwidoczniej usłyszał , bo puścił się niesamowicie szybkim sprintem. Po chwili dobiegł do już do wyznawcy Tempusa.
- Niezłe fajerwerki były? – zapytał uradowany Toruviel i minął jakby nigdy nic zaskoczonego kapłana.
- Świetne , doprawdy! – krzyknął Evendur doganiając czarownika.
- Miło mi , że spodobały Ci się. Zanim koboldy otrząsną się z szoku , to my zdążymy uciec z miasta.
- Pewnie tak… - wydyszał pan Amblecrown
- Na pewno! W końcu będą myślały , że więcej takich pułapek im zagwarantowaliśmy…
- Już widać bramę!
Brama była już pusta , w oddali tylko majaczył się wielki tłum uchodźców , próbujących przejść przez most , łączący dwa brzegi Ashaby. Dwaj towarzysze miast przeciskać się przez niezliczony tłum uciekających ludzi , popłynęli rzeką na drugi brzeg. Kilka kilometrów dalej rozbili obóz i posilili się wędzonym mięsem , które zostało wyciągnięte z zakamarków plecaka przez Evendura.
- Więc co teraz zrobimy , drogi towarzyszu? – zapytał przeżuwając suche mięso Toruviel.
- Myślałem nad podróżowanie jako poszukiwacze przygód…
- Ja bym się cholera ustatkował gdzieś , w jakimś przyjemnym miejscu…
- Nie ciągnie Cię w ogóle poszukiwanie przygód , walka z złymi potworami , bogactwa?
- No troszkę ciągnie… - mruknął zaklinacz. – Ale nie aż tak by od razu ryzykować życie dla skarbów. Według mnie powinniśmy zdobyć doświadczenie. Zaciągnąć się jakiejś straży czy coś…
- Dobre! Najbliżej jest Cienista Dolina , więc tam możemy spróbować , nie sądzisz? – zapytał ożywiony Evendur.
- Fakt. Miasto chronione przez siłę Wybrańców Mystry , z potężną armią , miewające naprawdę mało kłopotów… Może się udać… - wyliczał zaklinacz na palcach zalety Cienistej Doliny.
- I blisko do Cormathoru!
- To akurat zaliczyłbym do wad , nigdy nie wiadomo co przylezie z tego lasu – powiedział wyniośle czarownik i ponownie zajął się mięsem.
- No dobra , to jedziemy zostać strażnikami miejskimi Cienistej Doliny! – z radością krzyknął kapłan Tempusa , po czym odwrócił się na swoim posłaniu i poszedł spać.
- Skąd w tych ludziach tyle zapału i energii? – zastanawiał się Toruviel , po czym również poszedł spać.


* * *




Dwa tygodnie drogi odcisnęły na poszukiwaczach przygód właściwe piętno. Toruviel bardzo schudł nie raczony już pysznymi posiłkami swojej matki. Evendur natomiast milczał od jakiegoś czasu , jednak zaklinacz podejrzewał , że kapłan namyśla się nad karierą strażnika miejskiego , bądź myśli nad wyprawą do Myth Drannor. Toruviel sam nie wiedział co gorsze. Widać wygodne życie już bezpowrotnie minęło.
- Toruvielu? – zapytał kapłan , idąc obok swego towarzysza.
- O co chodzi?
- Zjadłbym jakieś mięso…- rzekł z rozbrajającą szczerością Evendur. A więc nad tym myślałeś mój drogi towarzyszu , pomyślał Toruviel.
- Przecież mamy mięso , po co nam więcej? Wodę możesz stworzyć , mięso mamy , cóż więcej nam do życia potrzeba?! – zapytał z goryczą czarownik , patrząc w niebo , jakby od niego oczekiwał odpowiedzi.
- Ale takiego świeżego mięsa bym zjadł , tylko jest problem. Żadnego łuku nie mam , więc nie zapoluje…
- Dobra , daj mi godzinkę. – rzucił krótko zaklinacz i zagłębił się w las.
Szczerze mówiąc to miał zamiar sobie spokojnie pochodzić i nawet nie próbować polować , jednak gdy zauważył w oddali sarnę , to nie mógł zmarnować takiej okazji. Cicho stąpając po ściółce , zakradł się do sarny na odległość strzału. Cichutko pod nosem wymówił słowa zaklęcia i skierował dłoń w stronę zwierzęcia. Sztylet zrodzony z czystej mocy poleciał z trzaskiem w kierunku sarny , bezbłędnie trafiając ją w głowę , gdy w tym samym momencie przez klatkę piersiową zwierzaka przeleciała strzała. Toruviel rozejrzał się szybko na boki i ujrzał wysokiego , potężnie umięśnionego elfa , stojącego w pozycji strzeleckiej i mierzącego do czarownika z długie na dwa metry łuku. Zapadło kłopotliwe milczenie.
- Co robisz w moich lasach , człowieku? – przerwał je elf.
- Jak sam widziałeś do twoich lasów zagnał mnie głód , spowodowany długą i niebezpieczną podróżą. Czy pozwolisz mi wziąć choć kawałek mięsa? – zapytał pokornie zaklinacz. Powodem tej pokory był naciągnięty i wycelowany w niego łuk.
- Tak , pozwolę , jednak po jednym warunkiem. Opowiesz mi o tej podróży.
* * *



- Hej , Evendurze! Popatrz kogo upolowałem!
- Będziemy jedli elfa? – zapytał z przestrachem kapłan , a Toruviel nie po raz pierwszy stwierdził , że kapłan jest absolutnie pozbawiony poczucia humoru.
- Oczywiście , że nie. To jest Azzanthi’r , spotkałem go w lesie – powiedział czarownik , wskazując na potężnego elfa , niosącego upolowaną zwierzynę. – Dziś Azzanthi’r będzie z nami podróżował.
- Na długo?
- To już od niego zależy. Zapytaj go. – rzekł zaklinacz i zaczął obrabiać sarnę. Evendur przeniósł pytający wzrok na elfa. Ten podszedł do kapłana i wyciągnął do niego dłoń.
- Jestem Azzanthi’r Arnala’s , łowca. – powiedział dumnie elf.
- A ja Evendur Amblecrown , z łaski Tempusa , wojownik-kapłan tegoż boga! – rzekł jeszcze dumniej , o ile było to możliwe , Evendur i uścisnął elfowi prawicę.
- Więc dlaczego chcesz z nami podróżować?
- Szczerze? By troszkę poprzebywać z ludźmi , posłuchać co się wydarzyło ostatnio.
- A wydarzyło się sporo , co nie Toruvielu? – zapytał uwalanego krwią zaklinacza Evendur.
- No tak… Upadły Wodospady Sztyletu , dwa tysiące koboldów obozuje w zgliszczach miasta.
- I jeszcze jedna ważna sprawa.
- Jaka? – elf zapytał kapłana.
- Ruszamy do Cienistej Doliny , aby zostać strażnikami miejskimi! – dumnie powiedział mężczyzna , patrząc na gotującego Toruviela. – Kiedy będzie gotowe?
- Byłbyś łaskawy poczekać kilka minut? Ognisko rozpal lepiej!
- Chwila. Ja to zrobię. – zaofiarował się Azzanthi’r. – Mów dalej , Evendurze.
- No więc zorganizowaliśmy obronę miasta i na jakiś czas powstrzymaliśmy natarcie , jednak mieli przytłaczająco przewagę i byliśmy zmuszeni opuścić miasto.
- A co z ludnością cywilną? Zginęli?
- Gdzie tam! O cywilów najpierw zadbaliśmy , większość uciekła. – uśmiechnął się kapłan.
- I to wszystkie wasze przygody? – zapytał z niedowierzaniem elf , patrząc na dwójkę poszukiwaczy przygód.
- Nas jako drużyny – tak , jednak ja miałem kilka przygód , o których chętnie Ci opowiem… - zaczął Evendur i nie kończył mówić przez jakieś następne piętnaście minut , gdy Toruviel oznajmił , że pieczyste już jest gotowe.
- No to zabieramy się do jedzenia! Przyrządziłem według przepisu mojej szanownej rodzicielki , więc powinno wszystkim smakować! – z entuzjazmem czarownik zapowiedział swoją potrawę , która okazała się , o dziwo! , zjadliwa i całkiem smaczna.
- No całkiem dobrze gotujesz , mości zaklinaczu. – pochwalił wysiłki Toruviela elf. Evendur nie komentował , bo pałaszował już czwartą porcję pieczonej dziczyzny.
- No dobrze… Panie elfie! Czy wyrusza pan z nami jutro w podróż? – zapytał czarownik-kucharz , chowając resztki do ich plecaków podróżnych.
- Jeśli nadal będziesz tak świetnie gotował , to z przyjemnością – parsknął śmiechem elf i począł rozkładać swoje zwijane posłanie. Podłożył pod głowę kołczan i z westchnieniem zwalił się na swoje miejsce spoczynku.
Toruviel natomiast zebrał kilka drewienek , by podtrzymać ogień przez noc i zabrał się do rozkładania własnego posłania. Evendur już dawno spał na , obejmując czule topór i mrucząc od czasu do czasu „Tempusie , daj mi moc”. Elf leżał długo i wpatrywał się w gwiazdy , jakby liczył czy od ostatniej takiej nocy ich czasem nie przybyło. Zaklinacz też rzucił okiem na niebo , ale wolał spać niż rozmyślać , bowiem jego myśli ostatnio kręciły się wokół straconego miejsca zamieszkania oraz straconej szansy na spokojne , dostatnie życie , bez trudów podróży i innych równie nieprzyjemnych rzeczy. Ogarnięty takimi nieprzyjemnymi myślami odzywał się rzadko , a jeśli już to był niesamowicie cięty na wszystko co żyło i poruszało się wokół niego.
Ranek obudził ich lekką mżawką. Szybko zwinęli obóz , podzielili się zimnym mięsem i ruszyli w kierunku Cienistej Doliny. Podążali traktem , który wypełniali uchodźcy z zniszczonych Wodospadów Sztyletu. Większość z nich stwierdziła z pewnością , że Cienistej Dolinie nie straszne jakieś tam dwa tysiące koboldów i można się tam z powodzeniem ukryć przez zagrożeniem. Trzech towarzyszy również podążało ku bezpiecznemu schronieniu , jednak widząc tam również swą przyszłość. I tą przyszłość dogonili , dojeżdżając do pierwszych posterunków straży Cienistej Doliny. Szybko przejechali gościńcem do miasta , gdzie powitały ich kolumny uciekinierów , stojących w jakiejś kolejce.

Ciąg dalszy nastąpi ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Defenders of Valinor Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin